środa, 27 marca 2013

Baba magister idzie do pracy. Początek.

***
Idę na rozmowę. Chcę pracować, więc idę. To trochę bez sensu, myślę. Pani za biurkiem z telefonem i kawą zawsze mnie śmieszyła. Myliłam się…

Idę ubrana w mój kostium obronny. Obronił mnie trzynastego w piątek. Jest jedyny na taką okazję. 
Będę wyglądać doroślej, choć dorosła już jestem. Wyciągam nadmiar kolczyków z uszu.

Na pytanie, gdzie Pani pracowała, odpowiadam nigdzie. Przecież studia skończyłam, to się nie liczy? Miałam praktyki, bardzo znaczące, ale nieprzydatne w tej pracy, wiem. Piszę szybko na komputerze, zmyślam.
Wracam do domu. Przygoda taka.

Jadę na uczelnie podyplomować się dalej. Potem znajdę moją pracę.

Dzwoni Mąż. Mam jechać na drugą rozmowę. Zakładam znów kostium obronny. Chcą mnie.
Czy ja jestem ostatnią kobietą na tej planecie? Nie pojmuję ich wyboru.

Zaczynam. Siedzę po 9 godzin obstawiona segregatorami. Wiem co to NIP, bo sama go mam, ale nie znam innych skrótów, szyfrów i numerów.

Będę testowana przez dni siedem. Szczęśliwa siódemka. Po trzech dniach słyszę, że się sprawdziłam. Ogarniam się dalej. Pracuję. Mogę już sama płacić rachunki. Z pierwszej wypłaty biorę kawałek na nową bluzkę. Potem na kolejną. Moje biurko wymaga innego odzienia.
Umiem po śniegu chodzić w obcasach. Równowaga w życiu jest najważniejsza.

Jadę na szkolenie. Siedzę w szklanym wieżowcu. Pierwszy raz w życiu.

Jestem już podypolomowana. Kolejny papier do archiwum, bo pracy innej nie szukam. Dobrze mi tutaj. Osiadłam. Uciekła gdzieś moja spontaniczność.
Nie wsiadam do samochodu nie znając kierowcy. Ideały daleko za mną, nie nadążają. A może nie mają szansy na byt?                                      

Lubię tę pracę, bo lubię w niej ludzi. Nie walczę i nie gnam. Terytorium jest wspólne. Bez walk i pułapek. Złotych zegarków i squash’a. Wystarczy rozmowa. Bywa żart. Nie ma fałszu. Jest normalnie.

Praca nie płaci, a potem w kawałkach. Pora odejść. Odeszło już wielu. Lubimy się, a to dużo, lecz za mało by tu zostać. Zostajemy w naszej znajomości.

ciąg dalszy nastąpi...

NANA
                  

**
Matura, po maturze studia - obowiązkowo. Przecież ogólniak nie dał mi żadnego zawodu, zresztą, nie zakładałam innej opcji - musiałam się dostać na studia, koniecznie dzienne - taki mój własny, wewnętrzny nakaz.

Jak postanowiłam tak zrobiłam i kilka miesięcy później dumna pędziłam na pierwsze zajęcia. Byłam przecież STUDENTKĄ - dorosłą i odpowiedzialną,  a po pięciu latach miałam stać się równie dumną panią redaktor. Ponoć należę do generacji "Klapek i iPodów" nieskażonej komunizmem i z dużym apetytem na życie...

Studia to czas ciężkiej nauki, często rzeczy zupełnie nieprzydatnych i niepraktycznych, o których zapominałam wraz z zamknięciem kolejnej sesji. Studia to również czas beztroskiego życia, kiedy wydaje nam się, że jesteśmy dorośli i zwojujemy świat. Przebudzenie przyszło szybko, już na III roku.

Praca miała być po studiach w wymarzonym zawodzie. Stało się inaczej - pół etatu w centrum handlowym. Pamiętam rozmowy z innymi i pytania: "Oszalałaś? Po co Ci teraz ta praca?", "Kiedy będziesz odpoczywać?". Ale ja chciałam być mądrzejsza, mieć własne zarobione kieszonkowe, a w przyszłości móc się pochwalić w CV, jaka jestem świetnie zorganizowana - studia dzienne i praca jednocześnie.

Pół etatu zmieniło się w cały. Magisterka w trakcie, siedzenie w bibliotekach, uczenie, czytanie, a w weekendy sprzedawanie ubrań i uśmiechanie się do klientów. A wszystko po to, by móc rzucić to centrum handlowe dla mojej wymarzonej pracy, którą niebawem miałam rozpocząć. Obrona zgodnie z wybranym terminem, a potem czas zweryfikowania swojej dorosłości....

LENA









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz